Czego się nauczyłem w Singapurze
Parę dni temu wróciłem z dalekiej podróży tym razem do Singapuru, gdzie polecieliśmy ze wspólnikiem Emilem i zaprzyjaźnionym konkurentem Piotrem na targi słuchawkowe CanJam, organizowane przez największe forum słuchawkowe Head-fi.org, skupiające pół miliona użytkowników.
Pierwsza rzecz, o której wypada czytelnika poinformować, to fakt, iż na świecie, a szczególnie w Azji, dużo popularniejsze niż u nas są tzw. monitory douszne (in-ear monitor), czyli po prostu słuchawki, ale wywodzące się z branży pro audio i skierowane oryginalnie do muzyków i studio nagraniowych. Słuchawki takie zwykle zakłada się wokół ucha dla ochrony przed wypadnięciem lub wyrwaniem, a ceny wynoszą od 1 do 10 tys. zł.
Nasza własna marka, Lime Ears, produkuje słuchawki w cenach od 2 do 5 tys. zł. W Polsce naszymi klientami są głównie muzycy, tymczasem na świecie – audiofile. Mamy sieć dystrybucji w kilku krajach, w szczególności w Azji, gdzie ten rynek rozwija się najszybciej.
Do Singapuru poleciałem liniami lotniczymi Qatar Airlines i to był mój pierwszy błąd. Wspólnik nie dopatrzył, iż jego paszport ma mniej niż 6 miesięcy ważności – a tyle jest wymagane, aby zostać wpuszczonym do tego i wielu innych krajów (warto pamiętać!).
Emil poleciał więc lotem bezpośrednim rodzimych linii LOT (12h podróży), podczas gdy ja posłuchałem rad, by zaliczyć przesiadkę i odpocząć w trasie. Przez to 3h spędziłem na lotnisku, gdzie rzekomo miałem wypocząć, ale przyznam, że wolałbym chyba rozprostować nogi w samolocie i być na miejscu szybciej. Żadna to przyjemność szukać sobie miejsca na lotnisku.
Prawdziwa kawa po turecku, mniam!
W drugą stronę na przesiadkę miałem już tylko 1,5h. Warto wiedzieć, że – przesiadając się – ponownie musimy przechodzić przez tzw. “trzepanie”, zwane przeze mnie pieszczotliwie “massage”.
Tym razem miejsca na wypakowanie się było bardzo niewiele i po prostu nie zdążyłem wyjąć całej elektroniki nim moja torba wjechała do prześwietlenia. Skutek? Zatrzymano ją do sprawdzenia, co zajęło mało czasu, lecz… wraz z torbą nie oddano mi tego, co zdążyłem już wypakować do kuwety – a był tam odtwarzacz muzyczny warty 10 tys. zł! Po przejechaniu pociągiem lotniskowym do odpowiedniego terminala dopiero zauważyłem, że brakuje moich skarbów. Pani z ochrony dała mi 15 minut by pobiec z powrotem po zgubę.
Oczywiście nie mogłem zostawić torby ani marynarki ze względu na kwestie bezpieczeństwa. Tak też z torbą, pocąc się, biegałem od Annasza do Kajfasza szukając, kto ma sprzęt. Sytuacja była żenująca, nie usłyszałem od nikogo słów przeprosin, a jedyna dobra rzecz w tym wszystkim jest taka, że… zdążyłem! Co ciekawe, siedząc już w samolocie, jeszcze bitą godzinę czekaliśmy nim w ogóle włączono silniki. Co ciekawsze, i tak przylecieliśmy do Warszawy przed czasem!
Podsumowując, marny to wypoczynek, gdy na przesiadkę jest tylko 1,5h. Lepiej lecieć bez przesiadek, bo nawet z 3h czasu niewiele zostaje na kawę czy sklepy, gdy trzeba robić kilometry między terminalami i przechodzić za każdym razem przez ochronę.
Jak widać, jeszcze przed Singapurem nauczyłem się dwóch rzeczy o samym podróżowaniu (paszport 6 m-cy, leć bez przesiadek).
Zacząłem jednak od końca, a nie dotknąłem samego Singapuru. Opowiadano mi jakie to miejsce jest czyste, nowoczesne, zamożne i wspaniałe. Rzeczywistość jak zwykle okazała się mniej kolorowa.
Miejsce jak miejsce – jest w porządku, jednak cieszyłem się bardzo wracając do domu i mogąc wreszcie odetchnąć świeżym, chłodnym powietrzem. W Singapurze panuje bowiem tropikalna wilgoć i trzeba przed nią uciekać, krążąc między klimatyzacjami lub pogodzić się z tym, że na przemian jest się mokrym i suchym. Podobno mają tam tylko jedną porę roku.
Fantazyjna architektura w Singapurze
Skończyły się czasy, gdy wylatując z Polski przeżywaliśmy jakiś dysonans. Singapur jest czysty – ale u mnie w Warszawie też jest raczej czysto, przynajmniej w mojej okolicy i miejscach, które znam.
OK, przyznam, że tam na trawnikach i chodnikach w Singapurze nie leżą niesprzątnięte psie miny, co wciąż stanowi naszą w Polsce specyfikę narodową, szczególnie na wiosnę (wstyd).
Metro w Singapurze jest również czyste, dosyć ciche, zadbane i nowoczesne. Ma więcej linii niż Warszawa. W zasadzie to trzeba z niego korzystać mieszkając tam, a oto dlaczego.
Ludzie żyją w mrowiskach jak w Tokio
W Polsce auta są ze dwa razy droższe niż w Stanach. Tak też Singapur ma samochody dwa razy droższe niż my. To wszystko z racji podatków i innych obciążeń mających na celu zmniejszenie ruchu ulicznego. Co 10 lat muszą odnawiać prawo jazdy (licencję), co kosztuje tyle, co nowy samochód.
Toteż po Warszawie jeździ mnóstwo aut klasy premium, które w Singapurze mimo wszystko też się zdarzają (nawet najbardziej egzotyczne), a jednak większość z nich to auta niższej klasy niż u nas. Co więcej, ruch uliczny faktycznie jest umiarkowany – polityka działa.
Tak tam jest, w tle widać słynne budynki, a na ulicy jakość aut…
Zaskoczyło mnie, że chyba dopiero piątego dnia w muzeum kultury południowoazjatyckiej zobaczyłem pierwszą białą osobę (nie licząc targów). W większości kraj ten zamieszkują etniczni Chińczycy, po części też Malajowie, Hindusi, zdarzają się też czasem Japończycy (głównie turyści i biznesmeni). Przyznam, że odczuwałem pewien dyskomfort, jakbym był w innym świecie i na innej planecie, ale jestem nieprzyzwyczajony do dalekich podróży.
Całe szczęście Singapur zna dobrze język angielski. Wiele osób pracujących w sklepach czy kawiarniach mówi z dziwnym akcentem i wymaga to przyzwyczajenia.
Szklarnie “Gardens by the bay” w środku
Czy Singapur jest drogi? Wcale nie. Pamiętam, że lecąc do Londynu czułem się zwykle, jakbym nagle stał się ubogi. W Singapurze czułem się natomiast komfortowo.
Dolar Singapurski (SGD) kosztuje ok. 2,80 zł. Za przejazdy metrem płacimy kilka złotych, np. 1,7 SGD. Za hotel płaciłem 1500 zł za pięć nocy. Hotel miał cztery gwiazdki, ale nie wiem za co – pokój, choć wybrałem nie najmniejszy (!), był tak ciasny, iż trzeba było przeciskać się między szafkami a łóżkami. Ledwo daliśmy radę się tam wypakować. Ponownie, przypomniało mi to Londyn, ale może to tylko kwestia wybranego miejsca.
Szklarnie “Gardens by the bay” z zewnątrz
W restauracjach typowo singapurskie śniadanie to “kaya butter toast” czyli tost posmarowany słodkim dżemem ze specyficznej rośliny i masłem. Do tego dwa jajka na miękko, które wbija się do miseczki i je łyżeczką – można do nich dodać sos sojowy i wymieszać robiąc specyficzną jajeczną “zupę”. Do tego kawa z mlekiem kondensowanym lub bez. Rozsmakowaliśmy się w tym śniadaniu. Są też opcjonalnie inne rodzaje tostów. Śniadanie kosztuje np. 4,80 SGD czyli paręnaście złotych.
Sporo jest tam kuchni chińskiej, w tym street food. Dla mnie był on pozbawiony smaku. Dopiero we wspomnianym muzeum ostatniego dnia zjadłem porządny posiłek, gdyż moi kompani lubowali się w chodzeniu po krawędzi i ryzykowaniu przy ulicznych jadłodajniach.
Jedzenie w Singapurze – mnóstwo owoców morza
Kościół sprzedany na restaurację? (!!!)
Po takich drzewach się tam chodzi
Kolejki linowe pozwalają podróżować na wyspę zaliczając piękne widoki
Po raz pierwszy w życiu w Singapurze miałem okazję zobaczyć od środka świątynie: buddyjską oraz hinduską. W obu nie ma ławek. W tej pierwszej na środku leżał dywan, a ludzie klęczeli i modlili się niczym w kościele. Z przodu stał ołtarz ze złotym posągiem Buddy i innymi figurami, bogato zdobiony.
W hinduskiej świątyni środek był po prostu pusty, natomiast naokoło pod ścianami stały jakby jaskinie albo ołtarzyki poszczególnych bóstw tudzież inkarnacji tych bóstw (bo zdaje się, iż np. Shiva występuje w różnych postaciach, podobnie Kali, itd.). Posążki były złote, ubrane, a przed nimi leżały tace na ofiary. Ludzie śpiewali i obsypywali je płatkami kwiatów. W jednej i drugiej świątyni widziałem ichnich bodajże mnichów.
Panteon bóstw!
Szczególnie zaskoczyła mnie świątynia hinduska, gdyż wpierw odczuwałem dysonans związany z wchodzeniem jakby do paszczy lwa: klimat zdawał mi się demoniczny, bóstwa kojarzyły się z diabłami, potem jednak naszła mnie refleksja, że w tym wszystkim ukryta jest naturalna religijność, gdyż i nasze kościoły wyglądają nieraz jak ich świątynie, a i naszym obrazom wiesza się wota, złote ubranka i oddaje pokłony. Zależnie od tego na ile ktoś rozumie wiarę, może oddawać cześć Bogu jedynemu, albo nadmiernie iść w wyznawanie samego obrazu czy wizerunku, nieświadomie przekraczając pierwsze przykazanie.
Mieliśmy wrażenie ze wspólnikiem, iż świątynia hinduska oddaje w pewnym sensie te same intuicje wiary, co nasze kościoły. Wszędzie jest złoto, zdobienia i potrzeba złożenia jakiegoś hołdu bóstwu i ofiary. Później już w Polsce w Wikipedii moja małżonka doczytała, iż ich bożki mogą reprezentować wizerunki Boga jedynego, zależnie od nurtu hinduskiej wiary.
Hinduska świątynia od środka
Świątynia buddyjska. O zakazie fotografowania dowiedziałem się po fakcie;)
More chinese streetfood!
Czego się nauczyłem na targach? Czytelnika może to umiarkowanie interesować, obawiam się, gdyż obserwuję w Polsce niepokojąco małe zainteresowanie dobrej jakości dźwiękiem. Straszliwie ubolewam nad faktem, iż Polak uważa się za osobę po prostu głuchą.
Praktyka później pokazuje, iż niemal każdy, komu dam do odsłuchu wysokiej jakości słuchawki, nagle nie tylko słyszy, ale i zachwyca się, i selekcjonuje te, które bardziej przypadają mu do gustu.
Jako naród nie cenimy sobie dźwięku i muzyki, jesteśmy zdecydowanie wzrokowcami, poza tym cenimy sobie raczej sprawy języka i żołądka. Mimo to opiszę swoje spostrzeżenia.
Widok z górnego piętra potrójnego hotelu w Marina Bay – bodaj 27 SGD za wejście
Niepokojący jest dla mnie aktualny trend w dziedzinie słuchawek. Aktualne flagowce strojone są coraz częściej tak, aby atakować mocnym basem. Jest to nieneutralna sygnatura przygotowana specjalnie pod to, aby robić wrażenie na konsumencie słuchającym muzyki popularnej i dawać “satysfakcję”, jednak ma mało wspólnego i z prawdą, i jest męcząca na dłuższą metę, i skutkuje nieneutralną, wycofaną tzw. średnicą, czyli dziwnymi, wycofanymi i chudymi wokalami.
Osobiście poszukuję w dźwięku neutralności i naturalności – i ta ostatnia nie jest dla mnie równoznaczna z dźwiękiem ocieplonym, niekoniecznie! Od potężnego basu preferuję pięknie brzmiący, naturalny i wyeksponowany wokal. Bas niepodbity też słyszę, nie musi łupać, aby cieszyć – większe znaczenie ma to, jak nisko schodzi i jakiej jest jakości.
Mimo to kilka nowych modeli słuchawek bardzo mi się spodobało i nawet kupiłem jeden z produktów konkurencji.
Instalacja kryształowa w muzeum nauki – to wszystko poruszało się i grało
Wiele osób słuchało naszych modeli słuchawek, lecz niestety z nielicznymi miałem okazję rozmawiać, gdyż spotykałem się głównie z naszymi dystrybutorami z krajów azjatyckich, dogadując plany na przyszłość, oraz odsłuchiwałem produkty konkurencji.
Poznałem wiele osób i nie wysilając się zbytnio nawiązałem cenne kontakty. To dla mnie odkrycie, iż nieraz nie trzeba się specjalnie spinać, aby wyciągnąć z takich targów najlepsze dla siebie perełki. “Go with the flow” – płyń z prądem! W branży audio podoba mi się właśnie ta naturalność, normalność i balans: w audio nie ma pracoholizmu, ludzie żyją normalnie, a nie można tego powiedzieć o np. branży kryptowalutowej, której członkowie zaginają czasoprzestrzeń czytając kilka godzin dziennie o temacie, by być na bieżąco, bo inaczej wypadasz z obiegu.
Koncepcja: rodzina urywa się “w powietrzu”, bo wyjeżdża stamtąd, zostawiając część siebie w tym miejscu
W każdym razie na temat naszych słuchawek dotarły do mnie głównie pozytywne opinie. Ludzie cenią sobie zmierzające w stronę referencji lub ciepłej neutralności brzmienie, wysoką ogólną jakość strojenia i technicznych aspektów reprodukcji dźwięku.
Zawdzięczamy to Emilowi, który nie jest tylko samoukiem, lecz również ma dobre teoretyczne przygotowanie jako wykształcony inżynier dźwięku z kilkuletnim doświadczeniem zawodowym w dziedzinie akustycznego projektowania pomieszczeń (bo tak, nawet w Polsce dba się o tę kwestię np. w obiektach publicznych).
Go Vegan and Go Versace! Lime Ears dream team
Wypada teraz powiedzieć nam o etyce pracy. Ta w Singapurze mam wrażenie, że jest o wiele wyższa niż w Polsce. Wyobraź sobie czytelniku, że na stoisku mieliśmy wolontariusza danego przez dystrybutora. Ten młody człowiek pracował tak wytrwale, choć spokojnie, że nie widziałem ani razu, by wyszedł choćby do toalety. Bardziej angażował się w rozmowy z klientami niż my sami.
Warto zauważyć, że wolontariusz nie miał żadnej prowizji od sprzedaży. Pracował za zniżki na słuchawki – za możliwość kupowania po kosztach dystrybutora. Ale tak naprawdę miał już kupione to, czego potrzebuje, a robił to z pasji – bo lubi rozmawiać z ludźmi o audio, poznawać ich preferencje, wymieniać się doświadczeniem.
I nie, nie był to ekstrawertyk. Raczej ambiwertyk, wychylony trochę w stronę ekstrawertyzmu. W dodatku nasz kolega Piotr potwierdza, iż jego wolontariusz również był bardzo pracowity, także to nie odosobniony przypadek.Czegoś takiego jeszcze nie widziałem. Nie wyobrażam sobie, aby w Polsce wolontariusz przyszedł na stoisko i nie tylko wiedział, co ma robić, ale i nie siedział jak ten wół, lecz zapieprzał jak mały samochodzik. Niemalże wstydziłem się za nas.
Nie mam jakiś danych statystycznych, ale mogę podać ciekawostkę, iż jeden z pracowników dystrybutora, z którym najwięcej gadałem, ma 25 lat, studiuje zarządzanie i już nosi przy sobie ten sam co mój odtwarzacz muzyczny warty 10 tysięcy zł, a do tego słuchawki warte 7 tys… USD. Być może dostał na nie zniżkę od 30 do nawet 50%, lecz to nie zmieni faktu, iż w Polsce takiego studenta raczej nie spotkamy. W dodatku młody ów człowiek więcej wiedział o biznesie niż niejeden polski przedsiębiorca z 20-letnim doświadczeniem.
W drodze na lotnisko rozmawialiśmy o tym, że w Singapurze wciąż panuje oczekiwanie rodem z naszego kraju w latach 90, że telefon od szefa trzeba odebrać nawet o trzeciej rano. Nie wiem czy wszędzie tak jest i czy u nas jeszcze czasem tak nie jest. Ale consensus był taki, że u nich tam praca jest wciąż najważniejsza, podczas gdy dla Polaków dużo ważniejsze robi się samo życie, niestety kosztem profesjonalizmu i dowożenia. Przekonywałem go, że można połączyć te dwa światy i że tego właśnie uczę w swojej Akademii.
Mimo tej pracowitości, ludzie w Singapurze są spokojni i wyluzowani. W Londynie być może czytelnik doświadczył już biegających tabunów ludzi, spieszących się do pracy i niemalże tratujących niczym stado antylop. Tego nie ma w Singapurze, jest wręcz przeciwnie.
Nie wspomnę już o tym, iż w tym kraju zaliczyłem najlepszy w życiu masaż, wykonany po chińsku. Pracowały tam chinki z totalnym brakiem znajomości języka angielskiego – znały niewiele więcej niż słowo “OK” – a żeby powiedzieć mi, bym np. wstał, brzmiało to jakoś tak: “shen houn an”. To był jej sposób wymowy słów “please stand up” (sic!). Ciekawostka – masaż 2h kosztował 100 SGD czyli 280 zł.
Wróciłem pełen inspiracji i szczęśliwy, że mieszkam jednak w Polsce, a nie w Singapurze. Wyleczyłem się z chęci przeprowadzki do tego kraju, choć chętnie jeszcze nie raz tam wrócę by zwiedzić to, czego tym razem nie zdążyłem. Aktualnie marzy mi się Malta i wkrótce będę rewidować pomysł na przeprowadzkę do tego kraju, w którym historia sięga 7000 lat wstecz, na pół miliona mieszkańców jest 40 muzeów, a sam kraj staje się europejskim centrum finansowym dla kryptowalut.
PS Podróże nie są mi bliskie osobiście, gdyż jestem domatorem, jednak są mi teraz bliższe biznesowo. Zostaliśmy wraz z Patrycją Szkarłat oraz Danielem Jankowskim wspólnikami w firmie Success Trip, która działa w branży turystycznej. To już siódma moja spółka. Życz nam powodzenia!
Podaj prosze pod jaka marka sprzedajesz sluchawki ?
Obecnie pod żadną. Wyszedłem z tamtej firmy i przygotowuję nową. 🙂
Dzięki za relację. Byłem już 3-krotnie w Azji ale nie miałem jeszcze okazji zawitać do Singapuru. Z Twojej relacji wynika, że nie jest to tak świetne miasto, jak je malują! Doświadczyłem tego jednak w kilku innych miejscach na świecie. Za każdym razem cieszę się, kiedy wracam z podróży do Polski i powtarzam, że nie doceniamy uroków własnego kraju 🙂
Rzeczywiście Piotrze nie dołączyłeś żadnej foty z targów 😉
Hej Piotrek
Twój artykuł podsuną mi fajny pomysł jak taniej latać na Filipiny z Polski. Do tej pory korzystałem z Qatar Airlians ale lot jest długi z przesiadką w Doha. Następnym razem polecę naszym poczciwym LOT-em do singapru i tam mogę się przesiąść. Wyjdzie trochę taniej a i singapur warto zobaczyć;-) Może mój koment nie związany z artykułem ale nigdy nie wiadomo kiedy człowieka natchnie, haha. Azja jest piękna.
Pozdrawiam i dużo sukcesów życzę:-)
Świetny artykuł. Dzięki za relację. Właśnie też się zastanawiam, czy by się nie emigrować za granicę, skoro już muszę sprzedać dom i się gdzieś przenieść. Czekam na relację Malty 🙂
Ciekawa relacja, pisz następne z kolejnych wyjazdów!
Prawdę mówiąc, ja też myślałem o wyprowadzce na Maltę. Dużo słońca i morza, kraj katolicki, zbliżony kulturowo, język EN, czyli da się dogadać, dobre połączenia lotnicze z PL, dobra komunikacja autobusowa na wyspie, którą z resztą da się przejść na pieszo wzdłuż i wszerz w jeden dzień, stabilne prawo.
Życzę powodzenia!
No a gdzie foto z targów ?
W sumie faktycznie zabrakło 🙂
Maltę odradzam. Masakra.
O! Dlaczego?
Czyli wszędzie dobrze ale w domu najlepiej
Albo na Malcie, jeszcze zobaczymy. 🙂
Super Piotrze. Zwiedzaj jak najwięcej, wskoczysz na kolejny poziom 😉
Pozdrówki i dzięki za dzielenie się.